Sunday, August 23, 2009

Inner & Outer - The Dark Throne - Chapter 2 - Good Times

Inner & Outer R
"The Dark Throne"
Chapter 2: Good Times

Jestem podekscytowana. Nie, podekscytowana to złe słowo, EKSTATYCZNA, tak. To pasuje o wiele bardziej. Z resztą, każda osoba taka jak ja, stojąca właśnie przed czymś takim jak pasowanie na "Legionistę Ciemności" samego Natevurusa Emperium, byłaby w stanie ekstatycznym.

Ceremonia pasowania odbywa się w wielkiej sali. Cały Legion Lorda Natevurusa stoi i patrzy na mnie. Same wampiry, żadnego człowieka. Wszyscy tak jak ja, zostali niegdyś uratowani przed niechybną śmiercią przez Lorda Natevurusa. Powiedział mi to on sam, kiedy pojawił się nagle, znienacka, i uratował mnie przed rozwścieczonym ludem pewnej wioski przez którą przechodziłam. Oni wszyscy go znali. Wiedzieli kim jest, poznali go po jego emblemacie znajdującym się na jego dłoni, tym magicznym kole przez które wbity jest miecz. Wystarczyło tylko, że powiedział "Wynocha", i od razu oni wszyscy uciekli.

Normalnie sama odstraszyłabym tych wieśniaków, ale byłam wycieńczona i słaba. Nie piłam niczyjej krwi już od paru tygodni, a i do jedzenia też nic nie miałam. Samo uciekanie przed nimi zużyło resztki mojej siły. Byłam pewna, że umrę, ale jednak, Lord Natevurus uratował mnie od śmierci. Zaoferował mi wtedy miejsce w swojej małej armii, "Legionie Emperium". Ale co najważniejsze, zaoferował mi dom. Coś co straciłam już wiele lat temu.

"Aegna Illimoris. Nadszedł czas abyś została obdarowana emblematem Emperium. Wystaw swoją prawą dłoń."

Lord Natevurus przemówił, siedząc majestatycznie na swoim tronie. Ja zaś, klęcząc przed nim z głową w dół, wystawiłam swoją prawą dłoń. Po nerwowej chwili zaczęła ona piec, ale tylko przez krótką chwilę. Pojawiło się na niej magiczne koło, tylko, że bez miecza. Koło z mieczem było właśnie znakiem rozpoznawczym Lorda Natevurusa.

"A teraz powstań, Aegno. Powstań jako Legionista Ciemności! Od dzisiaj twoje życie jest w moich rękach!"

Z dumnym uśmiechem na twarzy, wstałam z kolan. Wszyscy w sali zaczęli klaskać. Właśnie stałam się ich częścią. Usłyszałam parę gwizdów, a także masę krzyków typu "gratulacje". To wszystko uczyniło mnie niezwykle szczęśliwą. Wiem, że jestem wśród przyjaciół, nawet Lord Natevurus się uśmiechał.

"Starczy!" To mówiąc, Lord Natevurus podniósł swoją dłoń, dając znać, że ma być cisza. Nastąpiła ona natychmiast. "Aegno, od tego momentu jesteś częścią naszej rodziny. Wiąże się to z pewnymi obowiązkami, między innymi musisz zawsze bronić swoich braci i sióstr gdy są w niebezpieczeństwie. Oczywiście to samo tyczy się ich względem ciebie. Równie ważna jest lojalność wobec mnie, jak i całego Legionu. Rozumiesz o czym mówię?"

"Tak, mój panie." Odpowiedziałam.

Tak oto właśnie stałam się częścią Legionu Emperium. Minęły dwa tygodnie od tamtej ceremonii, zapoznałam się dobrze z kilkoma osobami w moim wieku, w tym z chłopakiem nie wiele starszym ode mnie, imieniem Kastor Everthere. Wbrew moim obawom, nie było zbyt wielu osób które były starsze niż ja. Wydawało by się, że taki legion pełen wampirów, miałby średnią wieku przynajmniej 100 lat. Są jednak tam osoby które mają jedynie 20 lat, czyli tyle co ja.

Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Dni mojego głodu, zimna i uciekania przed ludźmi z widłami się skończyły. Miałam nadzieję, że te dni będą trwały już zawsze.

Jednak przeliczyłam się straszliwie.

* * *

Wchodząc do jadalni tego wieczora, zastałam widok dość nieprzyjemny. Dwie młode(przynajmniej z wyglądu, hy hy) kobiety walczyły ze sobą, jednak w sposób dość dziwny. Rzucały w siebie nawzajem jedzeniem. Była też trzecia kobieta, która także była umazana jedzeniem, jednak wyglądało na to, że próbowała powstrzymać walkę tych dwóch pierwszych, jednak bezskutecznie.

Te dwie pierwsze kobiety to siostry Cardemondo, Lisa i Alicia. Są to bliźniaczki, i jakby zupełnie stereotypowo, noszą te same ciuchy. Obecnie były jednak ubrane w swoje ciuchy "robocze", czyli długie czarne togi, które są jakby "mundurem" elitarnej jednostki wojowników i skrytobójców Lorda Natevurusa. Są oni znani jako "Oddział X". Chociaż, jak tak się patrzyło na te dwie rozsmarowujące sobie nawzajem masło na twarz kobiety, to można nieco zwątpić w powagę i "elitarność" całego tego oddziału.

Trzecią osobą jest zaś pani Lorencia Kirala, główna dowodząca całego legionu, za wyjątkiem tamtego elitarnego oddziału. Ona właśnie jako pierwsza została przygarnięta przez Lorda Natevurusa, i jest jego prawą ręką. Ubiera się podobnie jak Lord Natevurus, czyli we frak. Z tym, że jej frak to żeński frak, który różni się nieco od męskiego. Mimo wszystko, to wciąż frak, więc strasznie męskie ubranie. Obecnie jednak cały ten strój umazany był jedzeniem różnego rodzaju.

"Mówię wam byście przestały! Natychmiast!" Krzyczała pani Lorencia, jednak bezskutecznie. Lisa i Alicia w ogóle nie zwracały na nią uwagi.

"Hej, Aegna." Powiedział Kastor podchodząc do mnie.

"Hej, Kastor. Co one wyprawiają? O co im poszło?" Zapytałam.

"Ano poszło o to, że Alicia powiedziała Lisie, że ta jest strasznie gruba i psuje ich wizerunek jako bliźniaczek." Odpowiedział Kastor z uśmiechem mówiącym, że ma niezły ubaw z całej sytuacji.

"Ale przecież Lisa nie jest gruba."

"Najwidoczniej według Alicii jest. Nie wiem, ja też tego nie rozumiem." To mówiąc, Kastor wzruszył obojętnie rękami.

"Dość tego!" Krzyknęła pani Lorencia po czym jej oczy zaświeciły się na czerwono, i obydwie bliźniaczki uniosły się w górę. "Skoro nie chcecie mnie słuchać, to może trochę przemocy was przekona!" To mówiąc, pani Lorencia rozwarła swoje ręce na boki szybkim ruchem i bliźniaczki poleciały w dwie strony, uderzając o ściany.

"Hej, o co ci chodzi?!" Powiedziała podnosząca się z podłogi Alicia. "Nie widzisz że to rodzinna sprawa?!"

"Rodzinna sprawa?! Też coś!" Pani Lorencia parsknęła śmiechem. "Skoro to jest "Rodzinna Sprawa", to powiedz mi czemu mieszasz w to też wszystkich innych którzy przyszli tu by zjeść?! Hałasujecie okropnie, i do tego marnujecie jedzenie, świniąc przy tym wszędzie naokoło! Takie zachowanie nie przystoi członkiniom Oddziału X! Wstydźcie się!"

"No, chyba masz rację. Poniosło nas trochę." Odezwała się Lisa, z głową spuszczoną w dół. "Wybaczcie."

"No dobra, może i przesadziłam. Ale nie muszę za nic przepraszać, więc nie mów mi bym to zrobiła." Powiedziała Alicia, dość mocno urażonym tonem głosu, po czym skierowała się w stronę wyjścia z jadalni. Lisa ukłoniła się nisko, i zrobiła to samo.

"Doprawdy, ta Alicia. Zupełna odwrotność Lisy. Chociaż obydwie są dość nerwowe." Powiedziała pani Lorencia, wycierając musztardę z czoła. "Niech ktoś zawoła drużynę sprzątającą Samiela by to wszystko uprzątnęła." To mówiąc, pani Lorencia skierowała się do wyjścia z jadalni. "Zgłoszę to wszystko Lordowi Natevurusowi kiedy wróci, niech tylko czekają."

Pani Lorencia wyszła z jadalni. Sądząc po jej ostatnich słowach, Lord Natevurus znowu poszedł gdzieś. Nikt nie wie gdzie. Czasami nie ma go parę godzin, czasami nawet dwa/trzy dni. Z tego co mi mówili inni, zaczęło się to miesiąc przed tym jak ja tutaj trafiłam. Lord Natevurus znalazł mnie właśnie wtedy, kiedy wracał z... gdziekolwiek.

Po kilku minutach, przybył Samiel i dwóch członków jego drużyny sprzątającej. Poczęli sprzątać podłogę, podczas gdy ja i Kastor zasiedliśmy do kolacji.

"A więc..." Zaczął Kastor, wgryzając się w kromkę chleba. "Wiesz że z jakąś godzinę temu, odwiedziła nas pani Emillaisa. Szkoda że cię przy tym nie było."

"A to czemu?" Zapytałam, po czym popiłam moją kiełbasę sokiem.

"A no widzisz, wygląda na to, że nasz pan miał się z nią dzisiaj spotkać o 18. Myśląc że wróci, czekała na niego 40 minut, po czym rozzłoszczona jak nie wiem poszła sobie. Zostawiła za to ciekawy prezent dla Lorda Natevurusa."

"Co takiego?"

"Zaklęła wejście do jego komnaty tak, że dostanie się tam tylko jak rozwiąże jakąś trudną łamigłówkę." To mówiąc, Kastor parsknął śmiechem. Ja zrobiłam to samo.

* * *

Obudził mnie jakiś wybuch i wstrząs. Dochodził on chyba z zewnątrz, jednak nie miałam jak tego sprawdzić, gdyż mój pokój znajdował się w samym środku zamku, to też nie posiadał okien na zewnątrz. Chwyciłam mój miecz i rzuciłam na niego czar wytrzymałości. Co prawda świecił się on przez to purpurowym światłem, ale za to można by go do jądra Ziemi wrzucić, a wytrzymał by tam około 100 lat.

Wybiegłam z pokoju. Pozostali też byli na nogach, i równie zdezorientowani co ja. Nagle rozległ się głos z głośników rozłożonych przy suficie.

"Atakują nas! Atakują nas! Wróg zniszczył naszą magiczną barierę, i przedostał się przez mury zamku! Wygląda na to że jest to Zakon Świętych, ale są z nimi jakieś wielkie maszyny! Wszyscy Legioniści przygotować się do walki! Niech wszyscy ruszają do..."

Wiadomość została przerwana, gdyż przez lewą ścianę przebił się wielki robot. Było to coś czego jeszcze nigdy nie wiedziałam. Był cały biały. Miał głowę w kształcie deltoidu, i to samo można było powiedzieć o jego rękach, lecz były jednak jakby bardziej smukłe. Miał krótkie nogi, także w deltoidalnym kształcie. Kilku skoczyło w jego stronę, lecz zostało powstrzymanych przez jakiegoś rodzaju niewidzialną barierę. Moment później, przez prawą ścianę, za nami, przebił się drugi taki sam robot.

Sytuacja wyglądała czarno. W całym zamku dało się słyszeć wybuchy, krzyki i eksplozje. Te dwa roboty jednak stały jedynie w miejscu, i patrzyły tylko jak próbowaliśmy ich atakować.

"Nie ma co! Musimy uciekać, zanim te cholerstwa coś..." Powiedziałam, lecz jednak nie miałam okazji dokończyć, gdyż jakby wyśmiewając mnie, NAS, obydwa roboty zaczęły strzelać laserem ze swoich "oczu" wypalając i przecinając wpół moich braci i siostry. Rzuciłam się do ucieczki, pozostała przy życiu dwójka innych, zrobiła to samo.

Biegliśmy, uciekając przed metalowymi potworami. Jednak one zbliżały się coraz bardziej, niszcząc przy tym wszystko po drodze. Pomyśleć że pomimo tego iż te roboty są tak wielkie, to i tak nie mają problemu z poruszaniem się po takich małych korytarzach.

Strach. Wszechogarniający strach. Oto co czuję w tym momencie. Ten właśnie strach jest tym co mnie napędza, jest moim paliwem które pozwala mi uciekać. Jest to ten sam strach, który czułam dawno temu, kiedy byłam mała. Kiedy to ten potworny wampir, Cruelus, zaatakował moją wioskę. Nie wiem po co, ale zrobił to. Zabił wszystkich, wszystkich oprócz mnie. Musiałam patrzeć, jak moja własna matka była rozrywana na strzępy. Potem zmienił mnie w wampira, i od tamtej pory musiałam uciekać przed ludźmi, czasami nawet żywiąc się ich krwią. To było straszne. Miałam
nadzieję że te czasy pełne strachu się już nigdy nie powtórzą. Lecz, przeliczyłam się.

* * *

Ewentualnie udało nam się wydostać na zewnątrz, a przynajmniej na jakiś balkon. Był z niego dobry widok na dziedziniec. Był to jednak widok straszliwy. Nasi bracia i siostry, walczący z ogromną ilością wojowników Zakonu. Niektórzy byli jednak martwi, rozpołowieni, z odciętymi głowami, podpaleni.

Zeskoczyłam z balkonu w dół. Przecięłam moim mieczem jednego wroga. Pięciu innych rzuciło się na mnie natychmiast po tym. Odskoczyłam do tyłu. Nie zamierzam się poddawać. Nie nigdy.

Poczęłam ciąć ich wszystkich. Mój strach, zmienił się gniew. W tym momencie właśnie on mnie napędzał. Tak długo jak nie musiałam walczyć z tymi mechanicznymi bestiami, miałam szanse.

Oddziały Zakonu były zakute w nie wielkie, białe zbroje. Na głowach mieli hełmy całkiem skrywających twarze, jedynie z otworami w kształcie krzyża. Mimo tego, nie stanowiły dla mnie problemu. Jeden za drugim, każdy z nich padał na ziemię martwy od ciosów mojego miecza. W końcu zauważyłam jego. Masywna postura, ubrany w masywną zbroję..."Wielki Kardynał", czyli innymi słowy dowódca. Naprzeciw niego, stał Kastor, ciężko oddychając.

I wtedy... ból. Okropny ból przeszywa całe moje ciało, a przynajmniej jego połowę, gdyż druga została mi właśnie odcięta. Upadłam na ziemię. To koniec. Nie ma już dla mnie żadnych szans, ostatnie co do mnie dochodzi to głos. Znajomy mi głos... głos Kastora który krzyczy z bólu.

I wtedy... ciemność. Absolutna ciemność.

No comments:

Post a Comment