Monday, August 24, 2009

Inner & Outer - The Dark Throne - Chapter 3 - The Witch Who Schemes

Inner & Outer R
"The Dark Throne"
Chapter 3: The Witch Who Schemes

Stałem na dziedzińcu zamku. Wielkiego zamku usłanego trupami, i zastanawiałem się. Jakim cudem mogło dojść do czegoś takiego? Jakim cudem Zakon Świętych w ogóle zdołał dokonać czegoś takiego? Legion Natevurusa składał się z jednych z najpotężniejszych wampirów jakie kiedykolwiek po tej ziemi chodziły. Zakon Świętych już parę razy wdawał się w walki z mniejszymi oddziałami Legionu Natevurusa, jedynie po to by przegrać. Skąd więc ta nagła zmiana? Poziom zniszczeń samego zamku, wskazuje na to że coś wielkiego tutaj było. Golemy? Nie, Zakon babra się tylko tak zwaną przez nich, "Świętą Magią", a ona nie posiada w sobie żadnych zaklęć będących w stanie przywoływać golemy. Może więc ktoś im pomógł, ktoś kto potrafi przywoływać golemy? Najemnicy? Całkiem prawdopodobne. Ale mimo wszystko, sądzę że nawet z pomocą takich najemników i ich golemów, Magiczna Bariera by tak po prostu sobie nie padła. Co więc było przyczyną? Może same Anioły im pomagały? Cholera wie.

Ja jednak wciąż nie wiedziałem, co mam zrobić. Czy powinienem ruszyć za Natevurusem, czy też powinienem zostawić Zakon na pastwę losu. Oni nie mają z nim szans, powinni byli wiedzieć czym się skończy taki atak. Ale skoro taka dość spora armia religijnych fanatyków nie da mu rady, to jakim cudem ja bym miał mu coś zrobić? Walka z tym monstrum to tylko szaleństwo.

"Salazarze! Co ty tu jeszcze robisz? Czemu nie ruszasz za Natevurusem?"

Usłyszałem głos. Łagodny, ciepły głos. W tym samym momencie, coś za mną się rozświetliło ciepłym światłem. Odwróciłem się, i ujrzałem nagą dziewczynę o długich białych włosach. Wyglądała bardzo młodo, młodziej ode mnie. Unosiła się parę centrum nad ziemią. Była naprawdę ładna.

"Kim jesteś?" Zapytałem.

"Jestem Kyrie, Bogini Światła i Ciemności."

"..." Urwałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Kyrie? TA Kyrie? Bogini która zrodziła się z połączenia mocy "Ojca Całego Zniszczenia" i "Matki Całego Stworzenia"? "Dziecko Światła i Ciemności"? Co ona tutaj robi? Czyżby miała coś wspólnego z tym wszystkim co się stało?

"Rozumiem że jesteś zaskoczony tym, że pojawiłam się przed tobą tak znienacka, nie ma jednak na to czasu. Musisz jak najszybciej podążyć za Natevurusem! Musisz go powstrzymać zanim dojdzie do straszliwej katastrofy!" Powiedziała Kyrie, z zatroskaną miną na twarzy.

"Że co? Mam iść na pewną śmierć dla osób których nienawidzę? O ile dobrze pamiętam, to Zakon Świętych chciał mnie zabić, i wysłał za mną listy gończe kiedy odmówiłem dołączenia do nich, i nazwałem ich boga Altara "wrednym sukinsynem".

"Prawda, ale..."

"Bogini czy nie, nie mam zamiaru ulegać twoim namowom. Nie ma żadnego sensu w śmierci z ręki Nate'a. A już z pewnością nie za tę bandę fanatycznych patałachów." Odpowiedziałem, po czym wymamrotałem zaklęcie Portalu. Natychmiastowo po tym, otworzył się portal do mojego mieszkania. Byłem już gotów przejść przez niego, gdy...

"Nie! Błagam! Wysłuchaj mnie! Tu nie chodzi tylko o Zakon! Tu chodzi też o niewinnych ludzi z pobliskiego miasta, niedaleko od Cytadeli! On na pewno też ich zaatakuje!" Powiedziała Kyrie, niemal krzycząc. Była wyraźnie zdesperowana.

"Słuchaj no, Kyrie. Czemu sama się tym nie zajmiesz? Jesteś w końcu, kurwa, Boginią Światła i Ciemności. Powinnaś być w stanie powstrzymać go bez problemu! BA! Z pewnością mogłabyś wymazać go z istnienia, i mielibyśmy spokój."

"T-to prawda, mogłabym. A-ale ja... ja nie mogę... jego. Nie." Odpowiedziała jąkając się. I czyżby zaczerwieniła się trochę na twarzy?

"Czemu nie?"

"Ponieważ ona, niczym nastolatka, jest zadurzona w jego osobie."

Rozległ się kolejny głos. Ten jednak nie był ciepły, a chłodny, lecz można było w nim wyczuć rozbawienie. Obejrzałem się, i zobaczyłem wysoką, szczupłą kobietę, ubraną w długą obcisłą suknię. Miała włosy złote, nie blond, tylko po prostu złote. Lśniły jasno, mimo iż nie było słońca. Na jej twarzy malował się okrutny uśmiech.

"Hmm? A ty kto?" Zapytałem, mrużąc oczy.

"Oh, nie musisz się mnie bać, potomku Seleriny Tagard. Ja i twoja pra, pra, pra, pra, pra (i jeszcze parę razy pra) babka byłyśmy przyjaciółkami, wiesz? Nazywam się Ultimania, i jak ci już wiadomo, jestem Wiedźmą Czasu i Przestrzeni."

"Ty i moja... przyjaciółkami?" Zapytałem, nieco zaskoczony. Nie byłem do końca pewien czy ufać jej czy nie. Jednak...

"Nie słuchaj jej, Salazar. Ta wiedźma kłamie! Twoja pra babka, wraz z Natevurusem i paroma innymi, walczyła by powstrzymać jej szalony plan!"

Ultimania zachichotała. Okrutny uśmiech nie zniknął z jej twarzy.

"Naprawdę zabawne. Czy już zapomniałaś, droga Kyrie, że nigdy nie posunęłabym się tak daleko w moich planach te 500 lat temu, gdyby nie ty i twoja moc? Byłaś naprawdę wspaniałą zabawką. Zastanawiam się czy nie wykorzystać cię po raz kolejny."

"Nie wiem do końca o co tu chodzi, ale wygląda na to, że będę musiał spuścić ci łomot, wiedźmo."
To mówiąc, przywołałem mój miecz, który pojawił się w mojej prawej dłoni. Przybrałem moją pozycję bojową.

"Heh, daruj sobie chłopcze." Powiedziała Ultimania, po czym parsknęła śmiechem. "Rozwalenie cię na miliardy atomów nie byłoby dla mnie problemem. Jednak, wolę zostawić ci pewną informację."

"Jaką?"

"Zakon Świętych został wyposażony w tak zwane "Bojowe Maszyny Nowej Generacji". Zostały one stworzone przez znajomą ci dobrze, Korporację Magnus. Ciekawe co zrobisz z tą informacją, chłopcze?" To mówiąc, Ultimania wybuchła szaleńczym śmiechem, i rozpłynęła się w powietrzu.

"Alister. Pfeh, kto by pomyślał, że on będzie w to zamieszany?" Powiedziałem, posyłając mój miecz z powrotem do mojego mieszkania.

"Nie ważne! Musisz szybko podążać za Natevurusem!" Krzyknęła Kyrie.

"Czy my już przypadkiem o tym nie rozmawialiśmy? A tak, było coś. Wydaje mi się, że moja odpowiedź brzmiała... NIE!" To mówiąc, skierowałem się do wciąż otwartego portalu.

"Czy ty nic nie rozumiesz? To wszystko jest częścią jakiegoś planu Ultimani! Nie możemy jej pozwolić na to aby..."

"A co to za plan? Jaki jest jego cel? Wiesz chociaż to?" Powiedziałem, zatrzymując się tuż przed portalem.

"Znam tylko cel."

"A więc?"

"Jej celem jest... kompletna anihilacja tego świata."

* * *

Moim celem jest niszczenie. Jak tylko sięgam pamięcią, właśnie tym zawsze się zajmowałam. Nie wiem czemu, ale sprawia mi to ogromną przyjemność. Interesuje mnie tylko Terration, niszczyłam go już wiele razy. Za każdym razem sukces. Oczywiście, byłoby to wszystko nudne gdybym tak po prostu używała tylko jednej metody destrukcji. Dlatego też zawsze wymyślam nowe sposoby na zniszczenie kolejnych Terrationów.

Jednak, raz zawiodłam. Nie udało mi się zniszczyć świata, i zapłaciłam za to wielką cenę. Zostałam zamknięta w szkatule, niczym jakiś przedmiot. Moje moce zostały mi zabrane i rozproszone po całym świecie, umieszczone w różnych przedmiotach. Pomimo tego iż byłam najpotężniejszą istotą która kiedykolwiek chodziła po tej planecie, byłam bezsilna.

Teraz, parę set lat później, udało mi się wreszcie złamać nieco moc zaklęcia. Ale mimo iż mogę już wolno chodzić po świecie, to moje moce są mocno ucięte. Ale wkrótce odzyskam całą moją potęgę i wtedy osiągnę mój cel... anihilację tego świata.

Sunday, August 23, 2009

Inner & Outer - The Dark Throne - Chapter 2 - Good Times

Inner & Outer R
"The Dark Throne"
Chapter 2: Good Times

Jestem podekscytowana. Nie, podekscytowana to złe słowo, EKSTATYCZNA, tak. To pasuje o wiele bardziej. Z resztą, każda osoba taka jak ja, stojąca właśnie przed czymś takim jak pasowanie na "Legionistę Ciemności" samego Natevurusa Emperium, byłaby w stanie ekstatycznym.

Ceremonia pasowania odbywa się w wielkiej sali. Cały Legion Lorda Natevurusa stoi i patrzy na mnie. Same wampiry, żadnego człowieka. Wszyscy tak jak ja, zostali niegdyś uratowani przed niechybną śmiercią przez Lorda Natevurusa. Powiedział mi to on sam, kiedy pojawił się nagle, znienacka, i uratował mnie przed rozwścieczonym ludem pewnej wioski przez którą przechodziłam. Oni wszyscy go znali. Wiedzieli kim jest, poznali go po jego emblemacie znajdującym się na jego dłoni, tym magicznym kole przez które wbity jest miecz. Wystarczyło tylko, że powiedział "Wynocha", i od razu oni wszyscy uciekli.

Normalnie sama odstraszyłabym tych wieśniaków, ale byłam wycieńczona i słaba. Nie piłam niczyjej krwi już od paru tygodni, a i do jedzenia też nic nie miałam. Samo uciekanie przed nimi zużyło resztki mojej siły. Byłam pewna, że umrę, ale jednak, Lord Natevurus uratował mnie od śmierci. Zaoferował mi wtedy miejsce w swojej małej armii, "Legionie Emperium". Ale co najważniejsze, zaoferował mi dom. Coś co straciłam już wiele lat temu.

"Aegna Illimoris. Nadszedł czas abyś została obdarowana emblematem Emperium. Wystaw swoją prawą dłoń."

Lord Natevurus przemówił, siedząc majestatycznie na swoim tronie. Ja zaś, klęcząc przed nim z głową w dół, wystawiłam swoją prawą dłoń. Po nerwowej chwili zaczęła ona piec, ale tylko przez krótką chwilę. Pojawiło się na niej magiczne koło, tylko, że bez miecza. Koło z mieczem było właśnie znakiem rozpoznawczym Lorda Natevurusa.

"A teraz powstań, Aegno. Powstań jako Legionista Ciemności! Od dzisiaj twoje życie jest w moich rękach!"

Z dumnym uśmiechem na twarzy, wstałam z kolan. Wszyscy w sali zaczęli klaskać. Właśnie stałam się ich częścią. Usłyszałam parę gwizdów, a także masę krzyków typu "gratulacje". To wszystko uczyniło mnie niezwykle szczęśliwą. Wiem, że jestem wśród przyjaciół, nawet Lord Natevurus się uśmiechał.

"Starczy!" To mówiąc, Lord Natevurus podniósł swoją dłoń, dając znać, że ma być cisza. Nastąpiła ona natychmiast. "Aegno, od tego momentu jesteś częścią naszej rodziny. Wiąże się to z pewnymi obowiązkami, między innymi musisz zawsze bronić swoich braci i sióstr gdy są w niebezpieczeństwie. Oczywiście to samo tyczy się ich względem ciebie. Równie ważna jest lojalność wobec mnie, jak i całego Legionu. Rozumiesz o czym mówię?"

"Tak, mój panie." Odpowiedziałam.

Tak oto właśnie stałam się częścią Legionu Emperium. Minęły dwa tygodnie od tamtej ceremonii, zapoznałam się dobrze z kilkoma osobami w moim wieku, w tym z chłopakiem nie wiele starszym ode mnie, imieniem Kastor Everthere. Wbrew moim obawom, nie było zbyt wielu osób które były starsze niż ja. Wydawało by się, że taki legion pełen wampirów, miałby średnią wieku przynajmniej 100 lat. Są jednak tam osoby które mają jedynie 20 lat, czyli tyle co ja.

Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Dni mojego głodu, zimna i uciekania przed ludźmi z widłami się skończyły. Miałam nadzieję, że te dni będą trwały już zawsze.

Jednak przeliczyłam się straszliwie.

* * *

Wchodząc do jadalni tego wieczora, zastałam widok dość nieprzyjemny. Dwie młode(przynajmniej z wyglądu, hy hy) kobiety walczyły ze sobą, jednak w sposób dość dziwny. Rzucały w siebie nawzajem jedzeniem. Była też trzecia kobieta, która także była umazana jedzeniem, jednak wyglądało na to, że próbowała powstrzymać walkę tych dwóch pierwszych, jednak bezskutecznie.

Te dwie pierwsze kobiety to siostry Cardemondo, Lisa i Alicia. Są to bliźniaczki, i jakby zupełnie stereotypowo, noszą te same ciuchy. Obecnie były jednak ubrane w swoje ciuchy "robocze", czyli długie czarne togi, które są jakby "mundurem" elitarnej jednostki wojowników i skrytobójców Lorda Natevurusa. Są oni znani jako "Oddział X". Chociaż, jak tak się patrzyło na te dwie rozsmarowujące sobie nawzajem masło na twarz kobiety, to można nieco zwątpić w powagę i "elitarność" całego tego oddziału.

Trzecią osobą jest zaś pani Lorencia Kirala, główna dowodząca całego legionu, za wyjątkiem tamtego elitarnego oddziału. Ona właśnie jako pierwsza została przygarnięta przez Lorda Natevurusa, i jest jego prawą ręką. Ubiera się podobnie jak Lord Natevurus, czyli we frak. Z tym, że jej frak to żeński frak, który różni się nieco od męskiego. Mimo wszystko, to wciąż frak, więc strasznie męskie ubranie. Obecnie jednak cały ten strój umazany był jedzeniem różnego rodzaju.

"Mówię wam byście przestały! Natychmiast!" Krzyczała pani Lorencia, jednak bezskutecznie. Lisa i Alicia w ogóle nie zwracały na nią uwagi.

"Hej, Aegna." Powiedział Kastor podchodząc do mnie.

"Hej, Kastor. Co one wyprawiają? O co im poszło?" Zapytałam.

"Ano poszło o to, że Alicia powiedziała Lisie, że ta jest strasznie gruba i psuje ich wizerunek jako bliźniaczek." Odpowiedział Kastor z uśmiechem mówiącym, że ma niezły ubaw z całej sytuacji.

"Ale przecież Lisa nie jest gruba."

"Najwidoczniej według Alicii jest. Nie wiem, ja też tego nie rozumiem." To mówiąc, Kastor wzruszył obojętnie rękami.

"Dość tego!" Krzyknęła pani Lorencia po czym jej oczy zaświeciły się na czerwono, i obydwie bliźniaczki uniosły się w górę. "Skoro nie chcecie mnie słuchać, to może trochę przemocy was przekona!" To mówiąc, pani Lorencia rozwarła swoje ręce na boki szybkim ruchem i bliźniaczki poleciały w dwie strony, uderzając o ściany.

"Hej, o co ci chodzi?!" Powiedziała podnosząca się z podłogi Alicia. "Nie widzisz że to rodzinna sprawa?!"

"Rodzinna sprawa?! Też coś!" Pani Lorencia parsknęła śmiechem. "Skoro to jest "Rodzinna Sprawa", to powiedz mi czemu mieszasz w to też wszystkich innych którzy przyszli tu by zjeść?! Hałasujecie okropnie, i do tego marnujecie jedzenie, świniąc przy tym wszędzie naokoło! Takie zachowanie nie przystoi członkiniom Oddziału X! Wstydźcie się!"

"No, chyba masz rację. Poniosło nas trochę." Odezwała się Lisa, z głową spuszczoną w dół. "Wybaczcie."

"No dobra, może i przesadziłam. Ale nie muszę za nic przepraszać, więc nie mów mi bym to zrobiła." Powiedziała Alicia, dość mocno urażonym tonem głosu, po czym skierowała się w stronę wyjścia z jadalni. Lisa ukłoniła się nisko, i zrobiła to samo.

"Doprawdy, ta Alicia. Zupełna odwrotność Lisy. Chociaż obydwie są dość nerwowe." Powiedziała pani Lorencia, wycierając musztardę z czoła. "Niech ktoś zawoła drużynę sprzątającą Samiela by to wszystko uprzątnęła." To mówiąc, pani Lorencia skierowała się do wyjścia z jadalni. "Zgłoszę to wszystko Lordowi Natevurusowi kiedy wróci, niech tylko czekają."

Pani Lorencia wyszła z jadalni. Sądząc po jej ostatnich słowach, Lord Natevurus znowu poszedł gdzieś. Nikt nie wie gdzie. Czasami nie ma go parę godzin, czasami nawet dwa/trzy dni. Z tego co mi mówili inni, zaczęło się to miesiąc przed tym jak ja tutaj trafiłam. Lord Natevurus znalazł mnie właśnie wtedy, kiedy wracał z... gdziekolwiek.

Po kilku minutach, przybył Samiel i dwóch członków jego drużyny sprzątającej. Poczęli sprzątać podłogę, podczas gdy ja i Kastor zasiedliśmy do kolacji.

"A więc..." Zaczął Kastor, wgryzając się w kromkę chleba. "Wiesz że z jakąś godzinę temu, odwiedziła nas pani Emillaisa. Szkoda że cię przy tym nie było."

"A to czemu?" Zapytałam, po czym popiłam moją kiełbasę sokiem.

"A no widzisz, wygląda na to, że nasz pan miał się z nią dzisiaj spotkać o 18. Myśląc że wróci, czekała na niego 40 minut, po czym rozzłoszczona jak nie wiem poszła sobie. Zostawiła za to ciekawy prezent dla Lorda Natevurusa."

"Co takiego?"

"Zaklęła wejście do jego komnaty tak, że dostanie się tam tylko jak rozwiąże jakąś trudną łamigłówkę." To mówiąc, Kastor parsknął śmiechem. Ja zrobiłam to samo.

* * *

Obudził mnie jakiś wybuch i wstrząs. Dochodził on chyba z zewnątrz, jednak nie miałam jak tego sprawdzić, gdyż mój pokój znajdował się w samym środku zamku, to też nie posiadał okien na zewnątrz. Chwyciłam mój miecz i rzuciłam na niego czar wytrzymałości. Co prawda świecił się on przez to purpurowym światłem, ale za to można by go do jądra Ziemi wrzucić, a wytrzymał by tam około 100 lat.

Wybiegłam z pokoju. Pozostali też byli na nogach, i równie zdezorientowani co ja. Nagle rozległ się głos z głośników rozłożonych przy suficie.

"Atakują nas! Atakują nas! Wróg zniszczył naszą magiczną barierę, i przedostał się przez mury zamku! Wygląda na to że jest to Zakon Świętych, ale są z nimi jakieś wielkie maszyny! Wszyscy Legioniści przygotować się do walki! Niech wszyscy ruszają do..."

Wiadomość została przerwana, gdyż przez lewą ścianę przebił się wielki robot. Było to coś czego jeszcze nigdy nie wiedziałam. Był cały biały. Miał głowę w kształcie deltoidu, i to samo można było powiedzieć o jego rękach, lecz były jednak jakby bardziej smukłe. Miał krótkie nogi, także w deltoidalnym kształcie. Kilku skoczyło w jego stronę, lecz zostało powstrzymanych przez jakiegoś rodzaju niewidzialną barierę. Moment później, przez prawą ścianę, za nami, przebił się drugi taki sam robot.

Sytuacja wyglądała czarno. W całym zamku dało się słyszeć wybuchy, krzyki i eksplozje. Te dwa roboty jednak stały jedynie w miejscu, i patrzyły tylko jak próbowaliśmy ich atakować.

"Nie ma co! Musimy uciekać, zanim te cholerstwa coś..." Powiedziałam, lecz jednak nie miałam okazji dokończyć, gdyż jakby wyśmiewając mnie, NAS, obydwa roboty zaczęły strzelać laserem ze swoich "oczu" wypalając i przecinając wpół moich braci i siostry. Rzuciłam się do ucieczki, pozostała przy życiu dwójka innych, zrobiła to samo.

Biegliśmy, uciekając przed metalowymi potworami. Jednak one zbliżały się coraz bardziej, niszcząc przy tym wszystko po drodze. Pomyśleć że pomimo tego iż te roboty są tak wielkie, to i tak nie mają problemu z poruszaniem się po takich małych korytarzach.

Strach. Wszechogarniający strach. Oto co czuję w tym momencie. Ten właśnie strach jest tym co mnie napędza, jest moim paliwem które pozwala mi uciekać. Jest to ten sam strach, który czułam dawno temu, kiedy byłam mała. Kiedy to ten potworny wampir, Cruelus, zaatakował moją wioskę. Nie wiem po co, ale zrobił to. Zabił wszystkich, wszystkich oprócz mnie. Musiałam patrzeć, jak moja własna matka była rozrywana na strzępy. Potem zmienił mnie w wampira, i od tamtej pory musiałam uciekać przed ludźmi, czasami nawet żywiąc się ich krwią. To było straszne. Miałam
nadzieję że te czasy pełne strachu się już nigdy nie powtórzą. Lecz, przeliczyłam się.

* * *

Ewentualnie udało nam się wydostać na zewnątrz, a przynajmniej na jakiś balkon. Był z niego dobry widok na dziedziniec. Był to jednak widok straszliwy. Nasi bracia i siostry, walczący z ogromną ilością wojowników Zakonu. Niektórzy byli jednak martwi, rozpołowieni, z odciętymi głowami, podpaleni.

Zeskoczyłam z balkonu w dół. Przecięłam moim mieczem jednego wroga. Pięciu innych rzuciło się na mnie natychmiast po tym. Odskoczyłam do tyłu. Nie zamierzam się poddawać. Nie nigdy.

Poczęłam ciąć ich wszystkich. Mój strach, zmienił się gniew. W tym momencie właśnie on mnie napędzał. Tak długo jak nie musiałam walczyć z tymi mechanicznymi bestiami, miałam szanse.

Oddziały Zakonu były zakute w nie wielkie, białe zbroje. Na głowach mieli hełmy całkiem skrywających twarze, jedynie z otworami w kształcie krzyża. Mimo tego, nie stanowiły dla mnie problemu. Jeden za drugim, każdy z nich padał na ziemię martwy od ciosów mojego miecza. W końcu zauważyłam jego. Masywna postura, ubrany w masywną zbroję..."Wielki Kardynał", czyli innymi słowy dowódca. Naprzeciw niego, stał Kastor, ciężko oddychając.

I wtedy... ból. Okropny ból przeszywa całe moje ciało, a przynajmniej jego połowę, gdyż druga została mi właśnie odcięta. Upadłam na ziemię. To koniec. Nie ma już dla mnie żadnych szans, ostatnie co do mnie dochodzi to głos. Znajomy mi głos... głos Kastora który krzyczy z bólu.

I wtedy... ciemność. Absolutna ciemność.

Inner & Outer - The Dark Throne - Chapter 1 - Requiem

Inner & Outer
Requiem

Każdy człowiek się czegoś boi, nie ma wyjątków. Choćby nie wiem, jak wielkiego chojraka ktoś udawał, to i tak na pewno w głębi jego "duszy", czy jak kto woli, serca, kryje się jakiś lęk. Jednak te lęki da się przełamać, okiełznać. Strach może być wspaniałym paliwem, napędzającym nas do odważnych czynów. Możemy być w stanie dzięki niemu zrobić rzeczy których normalnie nigdy byśmy się nie podjęli.

Aczkolwiek nie wszystko jest takie cacy, jakby się mogło wydawać. Strach potrafi też popychać ludzi do czynów straszliwych, do zbrodni. Czasami też, strach może sparaliżować całkowicie, sprawiając że nie jesteśmy w stanie nic zrobić.

Ja, Salazar Tagard, nigdy nie pozwoliłem aby mój strach mną kierował. Moje lata treningu wśród ludzi z Gildii magicznych wojowników "Khaos", nauczyły mnie że poddanie się swoim lękom to najgorsza rzecz jaka może się komuś przydarzyć... szczególnie na polu walki.

Jednak, nawet ja nie mogę się powstrzymać, nie mogę przemóc tego uczucia. Paniczny strach który właśnie mnie ogarnął jest jedynie porównywalny z tym co czułem gdy byłem dzieckiem. Tak, ten strach jest zupełnie taki sam jak ten który czułem tamtego dnia. Kiedy to banda znudzonych demonów zrujnowała moje rodzinne miasto i odebrała mi wszystko co kochałem i czyniło mnie szczęśliwym.

Jednak tym razem mój strach nie wywoływała grupa straszliwych demonów, tylko jedna osoba. Tak, jedna jedyna. Mężczyzna o czarnych włosach, odziany w czarny frak, czarną pelerynę i posiadający równie czarne serce. Nie zna ono litości dla tych którzy go rozgniewają. Ten oto stojący zaledwie parę metrów ode mnie mężczyzna, który wygląda na nie wiele starszego niż ja, który wydaje się stosunkowo nie groźny, właśnie ON jest źródłem mojego strachu.

To jego aura, która z niego obecnie emanuje. Ten ostry strumień energii który od niego się wydobywa, jest to coś czego jeszcze nigdy nie czułem. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy jak naprawdę potężny on właściwie jest. To co mi mówiono o nim, to co on sam o sobie mówił. Nigdy nie spodziewałem się, że chociaż połowa z tego to prawda. Nawet kamienie i inne elementy otoczenia drżą pod naporem jego mocy.

"Powiedz, Tagard. Czy nie myślałeś kiedyś nad tym, jak daleko może sięgać ludzka głupota?" Przemówił do mnie. Ja jednak nie zdołałem wydusić z siebie ani słowa.

"Ludzie nigdy nie uczą się na błędach, NIGDY." To mówiąc, spojrzał na leżące parę metrów od nas przepołowione ciało młodej dziewczyny. Ja także, mimowolnie, spojrzałem na nią. Na jej twarzy zastygnięty był wyraz absolutnej rozpaczy. Obok niej zaś leżał miecz, z którego wciąż wydobywało się purpurowe światło. Zapewne pozostałości po jakimś zaklęciu.

Sceneria w której się znajdowaliśmy była nie przyjemna dla oka. Był to jego zamek, zamek nazwany przez niego "Pendulus". Było to miejsce naprawdę wielkie, doprawdy warownia nie do zdobycia. Zawsze dla dodatkowego bezpieczeństwa był też chroniony magicznym polem siłowym generowanym przez (jak ON twierdził) 200 Zyrkonni. Obecnie jednak, cały zamek był w ruinie.

"Popatrz na elfy." Kontynuował. "Pięćset lat temu zachciało im się rozszerzyć swoje terytoria leśne, i zaczęli bojować o nie z orkami, tylko po to żeby ponieść klęskę. Nigdy już więcej elfom nie chciało się walczyć i żyją od tamtej pory w pokoju z orkami." To mówiąc, odwrócił się do mnie plecami i począł chodzić w kółko.

"Natevurus." Zdołałem z siebie wydobyć jego imię. Tak, ten oto mężczyzna nazywał się właśnie Natevurus Emperium. Jest on tak zwanym "Mrocznym Bogiem", dumnym władcą wampirów. Najbardziej niebezpieczny "szaleniec", jak twierdził Alazar z "Zakonu Świętych". I to właśnie ten zakon jest odpowiedzialny za to... okropieństwo.

"A co robią ludzie?" Ciągnął dalej Natevurus, nie przestając chodzić. "Wojna za wojną! Bitwa za bitwą! Masakra za masakrą!" To powiedziawszy, zatrzymał się i spojrzał na mnie, jego oczy świeciły się krwistą czerwienią. "I tak przez setki, BA, tysiące, NIE, MILIONY lat! Ludzie zaczynają wojny z innymi rasami na okrągło!"

Z ziemi uniosły się wszystkie leżące na ziemi bronie poległych wojowników Natevurusa. Zaczęły kręcić kółka w powietrzu. Była to sprawka wampira i jego mocy. Nie trzeba być zbyt inteligentnym by zorientować się że gniew jaki w nim siedzi doprowadza go do szału.

"Co więcej, ludzie skaczą nawet sobie nawzajem do gardeł! Toczą sami ze sobą wojny!"

To mówiąc, Natevurus wbił wszystkie bronie w ziemię. Spojrzał znowu na mnie, na jego dotychczas spokojnej twarzy, malowała się teraz wściekłość. Mój strach zaś, coraz bardziej się powiększał, gdyż aura, jak i ilość energii wypływająca od Natevurusa zwiększała się z każdą sekundą.

"Zawsze są tysiące ofiar, po każdej stronie konfliktu! Potem opłakują zmarłych, mówią jakie to straszliwe rzeczy powoduje wojna. I co? Pytam się 'I CO'?! Wiesz co się dzieje potem, nie Tagard?"

"Wszystko zaczyna się od nowa. Zaczyna się kolejna wojna, kolejna walka o dominację." Odpowiedziałem.

"Taaak. Dokładnie tak." To mówiąc, Natevurus uniósł się w powietrze. "A teraz, nadszedł czas abym zesłał mój wyrok na głupią ludzkość. To czego dopuścili się wobec mnie i moich dzieci, jest niewybaczalne!"

Wtedy wreszcie się ocknąłem. Przypomniało mi się co miałem mu powiedzieć.

"Natevurus! Czekaj! Za tym wszystkim stoi ktoś kto nazywa siebie "Wiedźmą Czasu i Przestrzeni!""

Na twarzy Natevurusa pojawiło się zaskoczenie. Ogromne zaskoczenie. Patrzył się tylko przez chwilę na mnie, zdumiony. Kiedy jednak chwila minęła, jego twarz znowu zrobiła się poważna.

"Tagard... kto ci to powiedział? Skąd wiesz o tej Wiedźmie?!"

"Ixis! Powiedział mi o niej Ixis, przywódca Kultu Kosmodrus! Wygląda na to że ona..."

"Brednie! To nie możliwe! Ona już dawno nie istnieje! Nie wiem skąd ten "Ixis" wiedział o niej, ale się dowiem... w swoim czasie. Do zobaczenia, Salazarze Tagard!" To mówiąc, Natevurus z ogromną prędkością poleciał przed siebie.

Zostałem więc sam. Sam w zamku usłanym ciałami zamordowanych okrutnie wampirów. Nie byłem pewien co powinienem zrobić. Czy spróbować powstrzymać Natevurusa, czy też pozwolić mu zabić masę ludzi. Pomimo tego że jestem zwany wielkim bohaterem, tak jak moi przodkowie, to boję się. Boję się stanąć do walki z tym potworem. Nawet mój ojciec nigdy nie zdołał go pokonać... więc jakie ja mam szanse?

Heh, okropny ze mnie bohater.